Dziecięca
ciekawość świata jest niesamowita. Z wielką radością obserwuję moje dziecko,
które z coraz większą fascynacją odkrywa jego małe i duże tajemnice. Temat
wulkanów pojawił się u nas już parę miesięcy temu, kiedy młody przypadkowo
zawiesił oko na jednym z odcinków „Detektywa Łodygi” - serialu, w którym tytułowy bohater objaśnia
dzieciom trudne pojęcia i zjawiska przyrodnicze. Jako że Dusiek był wyraźnie
zainteresowany tematem, potraktowaliśmy to jako punkt wyjścia do naszych zabaw.
Przygotowałam
dwie układanki przedstawiające wulkan i jego budowę. Podczas ich układania
wskazywaliśmy takie elementy jak komora magmowa, magma, komin, krater,
lawa…
Oczywiście zakres wiedzy warto
dostosować do wieku dziecka i jego dociekliwości. Wyjaśniliśmy, że wulkan to miejsce, w którym
gorąca, płynna skała – magma, pod wpływem ciśnienia wydobywa się z wnętrza
Ziemi na powierzchnię. Wybuch ten nazywamy erupcją. Gorący popiół, skały i gazy
wyrzucane są wówczas w powietrze, wypływa lawa, która z czasem schładza się i
zastyga, tworząc skały magmowe i niszcząc otaczającą przyrodę.
Wszystko to
staraliśmy się zobrazować, przeprowadzając eksperyment. Zaczęliśmy od
przygotowania wulkanu z masy solnej (1/2 szklanki mąki, 1/2 szklanki soli, 1/3
szklanki ciepłej wody; z racji tego, że chcieliśmy mieć dość pokaźny rekwizyt,
zwiększyliśmy proporcjonalnie ilość poszczególnych składników, dodatkowo
dosypaliśmy kakao, żeby zabarwić nasz wulkan). Z gotowej masy wspólnymi siłami
uformowaliśmy stożek, wkładając w środek mały słoiczek i tak powstał krater.
Nasze dzieło wrzuciliśmy na niecałe pół godziny do piekarnika i suszyliśmy w
temp. 100 st. Gdy wulkan ostygł, młody u jego podnóża „stworzył” miasteczko,
zbudował z klocków domki i poustawiał drzewa.
Do krateru wlaliśmy roztwór z
wody, sody oraz czerwonej farbki plakatowej, można oczywiście użyć barwnika
spożywczego. Następnie napełniłam strzykawkę octem i wręczyłam ją młodemu.
Dobrze, że przejęty eksperymentem nie wrócił pamięcią do śmigusa-dyngusa.
Pierwsza próba nieśmiała, Adaś delikatnie wstrzykiwał płyn do krateru i po
chwili na powierzchnię zaczęły wypływać strużki lawy. Kolejna próba,
zdecydowanie bardziej dynamiczna i widowiskowa, po ścianach naszego wulkany
spływały potoki „lawy”, zalewając częściowo miasteczko, dzięki czemu udało nam
się pokazać, jak groźnym zjawiskiem jest erupcja wulkanu.
Młody był tak
zafascynowany eksperymentem, że aż przebierał nóżkami biegnąc do kuchni po
kolejne dawki octu i powodując kolejne wybuchy. Nie miałam zatem szansy wytłumaczyć, czym jest wulkan uśpiony :)
Dopełnieniem
naszych „wulkanicznych” zabaw było oglądanie zdjęć wulkanów (głównie tych
aktywnych) oraz malowanie rysunków. Do tematu z całą pewnością będziemy wracać, bo młody jest nim wyraźnie
zaciekawiony. Do tego stopnia, że ostatnio w piaskownicy zamiast babek czy
zamku zaczął budować wulkan, po czym dołączyły do niego inne dzieci i tak
powstało wulkaniczne zagłębie :)
Doświadczenie z
wulkanem polecamy - zabawa przednia, a i spora garść nauki.
WOW co za wybuchowe doświadczenie:D musimy spróbować pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPolecam! U nas erupcjom nie było końca. Pozdrawiam serdecznie i witam na blogu :)
OdpowiedzUsuńNa pewno zrobimy taki wulkan :)
OdpowiedzUsuńSuper blog, będę zaglądać częściej i zapraszam do siebie :)
Kiedyś miałyśmy mały, gotowy, kupny zestaw... Też fajnie wyszło ale mniej efektownie. Musimy teraz zrobić samemu :-)
OdpowiedzUsuńPoczątkowo też myślałam o kupnym, ładny i na pewno model wytrzymałby więcej wybuchów. Ostatecznie zrobiliśmy sami, bo młody uwielbia 'pomagać' w kuchni, więc ugniatanie masy solnej i formowanie stożka było już samo w sobie niezłą zabawą. Eksperyment jak najbardziej polecamy, im gwałtowniejsze dolewanie octu, tym bardziej efektowna erupcja :)
Usuńpolecam kupny...zapraszam na bloga w tym miesiacu opisywałam właśnie taki kupny....taki robiony tez mieliśmy:) ale kupny zdecydowanie lepszy! byle kiedy możemy sobie wybuch zaserwować:D
OdpowiedzUsuńWitam na blogu :) Przyznam, że zastanawiałam się nad zakupem, ostatecznie jednak wykonaliśmy wulkan samodzielnie. Kiedy to możliwe, staram się angażować młodego w przygotowywanie naszych zabaw, a że lubi lepić wszelkie ciastoliny, masy itp., to już samo tworzenie rekwizytu sprawiło mu olbrzymią frajdę. Dziękuję za zaproszenie na blog, z pewnością będę tam częstym gościem.
UsuńSuper wulkan :)
OdpowiedzUsuń